Prezenter telewizyjny beznamiętnym tonem ogłaszał wydarzenia
minionego dnia. Nie zwracałem na niego najmniejszej uwagi. Telewizor był
włączony właściwie dla zasady. Żeby coś brzęczało. Może czułem się wtedy mniej
samotny?
Siedziałem przy kominku na dwuosobowej, czerwonej, skórzanej
kanapie, z kubkiem gorącego kakao w dłoniach i nieobecnym wzrokiem wpatrywałem
się w ciemność listopadowego wieczora rozciągającą się za oknem. Starałem się
uporządkować panujący w mojej głowie od dłuższego czasu chaos.
Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno dokonałem właściwego wyboru... Westchnąłem w wyrazie beznadziei.
Ale może zacznę od początku.
Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno dokonałem właściwego wyboru... Westchnąłem w wyrazie beznadziei.
Ale może zacznę od początku.
Zakochani spacerowali niespiesznie parkowymi alejkami, trzymając się za ręce. Pewien starszy, elegancko ubrany mężczyzna wręczył swojej żonie, trzymaną chwilę wcześniej za plecami różę obwiązaną wstążką. Mała dziewczynka dostała od swojego kolegi lizaka w kształcie serca... Czternastego lutego wszędzie panowała miłosna atmosfera. Nastrój udzielał się wszystkim.
- Wszystkiego najlepszego kochanie. - Emma pocałowała mnie czule wręczając mały, starannie zapakowany w kolorowy papier pakunek. Spojrzałem na nią z nieskrywanym uczuciem. Była wyjątkowa. Jej piękne, niebieskie, roześmiane oczy zaglądały w głąb mych najskrytszych myśli. Długie, brązowe włosy rozwiewał lekki wiatr, a płatki prószącego śniegu zdobiły je, lśniąc w świetle bladego słońca. Jej uśmiech, uśmiech najpiękniejszy na świecie, cieszył moje skrępowane czymś serce. Byłem przeświadczony, że mam wszystko. Że został mi zesłany najdroższy skarb...
- Wszystkiego najlepszego kochanie. - Emma pocałowała mnie czule wręczając mały, starannie zapakowany w kolorowy papier pakunek. Spojrzałem na nią z nieskrywanym uczuciem. Była wyjątkowa. Jej piękne, niebieskie, roześmiane oczy zaglądały w głąb mych najskrytszych myśli. Długie, brązowe włosy rozwiewał lekki wiatr, a płatki prószącego śniegu zdobiły je, lśniąc w świetle bladego słońca. Jej uśmiech, uśmiech najpiękniejszy na świecie, cieszył moje skrępowane czymś serce. Byłem przeświadczony, że mam wszystko. Że został mi zesłany najdroższy skarb...
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem.
Ja także coś dla niej miałem. Sięgnąłem do kieszeni kurtki i wyciągnąłem małe pudełeczko. Nagle poczułem, że ktoś na mnie wpada, wytrącając mi prezent dla Emmy z rąk. Lekko zdenerwowany spojrzałem na winowajcę, jednak po chwili cała złość ze mnie wyparowała, a na jej miejsce pojawiło się coś w rodzaju lekkiego szoku i zakłopotania. Wpadł na mnie młody mężczyzna. Chyba niewiele starszy ode mnie. Mógł mieć jakieś 20 lat. Kruczoczarne włosy miał zmierzwione przez coraz mocniej wiejący wiatr. Jego twarz, zaróżowiona od narastającego mrozu przybrała przerażony wyraz. Sądząc po ciemnych okularach i lasce trzymanej w trzęsących się dłoniach był niewidomy. Na policzku widniały ślady zaschniętej...krwi.
- Ja przepraszam! To naprawdę nie było umyślne! - głos mu drżał, podobnie jak dłonie. Był roztrzęsiony i nieco... zażenowany?
- Nic się nie stało. Czy mogę ci w czymś pomóc? Jesteś roztrzęsio...
- Nie, nie trzeba. Dam radę, dziękuję - mężczyzna przerwał mi nagle, po czym wziął głębszy oddech i odszedł chwiejnym krokiem pozostawiając za sobą jedynie ślady butów na śniegu i przyjemny zapach perfum, który wydawał mi się całkiem znajomy...
Patrzyłem ze nieznajomym, a może lepiej zabrzmi nowo-ledwo-poznanym i całkiem zapomniałem o Emmie. Odchrząknęła znacząco, zwracając na siebie moją uwagę. Zamrugałem kilkakrotnie wyrywając się z zamyślenia. Zerknąłem na nią, po chwili na ziemię. Poprawiłem okulary, podniosłem prezent i wręczyłem jej, przepraszając. Uśmiechnęła się i wzięła ode mnie paczuszkę całując w policzek. Też się uśmiechnąłem, jednak nie do końca szczerze i wziąłem ją pod rękę. Mimo, że mieliśmy nieco inne plany, udaliśmy się do kawiarki na jakąś dobrą kawę, bo nieco przemarzliśmy.
- Nic się nie stało. Czy mogę ci w czymś pomóc? Jesteś roztrzęsio...
- Nie, nie trzeba. Dam radę, dziękuję - mężczyzna przerwał mi nagle, po czym wziął głębszy oddech i odszedł chwiejnym krokiem pozostawiając za sobą jedynie ślady butów na śniegu i przyjemny zapach perfum, który wydawał mi się całkiem znajomy...
Patrzyłem ze nieznajomym, a może lepiej zabrzmi nowo-ledwo-poznanym i całkiem zapomniałem o Emmie. Odchrząknęła znacząco, zwracając na siebie moją uwagę. Zamrugałem kilkakrotnie wyrywając się z zamyślenia. Zerknąłem na nią, po chwili na ziemię. Poprawiłem okulary, podniosłem prezent i wręczyłem jej, przepraszając. Uśmiechnęła się i wzięła ode mnie paczuszkę całując w policzek. Też się uśmiechnąłem, jednak nie do końca szczerze i wziąłem ją pod rękę. Mimo, że mieliśmy nieco inne plany, udaliśmy się do kawiarki na jakąś dobrą kawę, bo nieco przemarzliśmy.
Swoją drogą to niesamowite, jak jeden malutki incydent może zmienić wszystko w ciągu sekundy.
***
Rozstaliśmy się po 20.00. Odprowadziłem Em do domu, po czym sam wróciłem do swojego. Ciocia siedziała na kanapie i czytała książkę. Była wielką fanką Kinga. Wiecznie młoda. Miała wygolone po bokach włosy i jedyną ich pozostałością była dłuższa grzywka, teraz opadająca niedbale na jej czoło. Ubrana była w zwykłą szarą koszulkę, dziś chyba z logo Iron Maiden i dziurawe dżinsy. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi podniosła głowę i przywitała się ze mną radośnie. Uwielbiałem tę kobietę. Zarażała swoim optymizmem każdego, kto przebywał w jej otoczeniu. Zazdrościłem jej nieco tego pozytywnego podejścia. Ja szybko łapałem różnego typu dołki. Zdecydowanie za bardzo się przejmowałem tym co się wokół mnie dzieje. Trudno jednak było wypracować na to odporność.
- Jak było dziś z Emmą? - zapytała Ruth. Nie przepadała za moją dziewczyną. Nie starała się nawet tego ukrywać. Nie wiem dlaczego, nigdy nie chciała mi powiedzieć. Nieraz się nad tym zastanawiałem. Na próżno. Jedyne co przychodziło mi do głowy, to jedno, wielkie, kompletne nic.
- Dobrze, cieszę się, że spodobał jej się prezent. Strasznie zmarzliśmy - objąłem się ramionami. Zerknąłem na bransoletkę z jej imieniem, którą dziś od niej dostałem. Uśmiechnąłem się lekko na miłe wspomnienie dzisiejszego dnia.
- Hm, no to fajnie. A co jej właściwie kupiłeś? Ej, to może chcesz herbaty? - Ruth podniosła się z kanapy.
- Nie, dzięki.
Ciotka i tak poszła do kuchni.
- Jestem zmęczony, zaraz będę kładł się do łóżka. Nie wiem, jak ja wstanę jutro do szkoły... Kupiłem jej tę bransoletkę, którą ci wtedy pokazywałem w galerii.
- No to nie dziwne, że jej się podobała, nawet we mnie obudziła tę uśpioną cząstkę kobiecości... - zażartowała wracając z kawałkiem ciasta czekoladowego.
- Chyba powinienem zacząć mówić do ciebie wujku czy coś...
Ruth rzuciła we mnie poduszką. Roześmialiśmy się. Zapytałem się jeszcze, jak jej minął dzień. Najpierw rutynowo była w pracy, pracowała w sklepie muzycznym MFL pięć przecznic dalej, na Falcon Street, a później umówiła się z Jonathanem, swoim chłopakiem. Pasowali do siebie, jak mało kto. Byli ze sobą już jakieś...4 lata? Jonathan był starszy od Ruth o dwa. Czyli miał 32 lata. Lubiłem go. Obiecał mi, że niedługo nauczy mnie jeździć na motorze. Byłem mu za to bardzo wdzięczny. Zastanawiałem się, kiedy się jej oświadczy. Ruth, chociaż nie mówiła o tym, na pewno też czekała na ten moment.
Ziewając pożegnałem się z ciotką i poszedłem spać.
***
Budzik zadzwonił, podobnie, jak każdego innego, szkolnego dnia o 7.00. Wstałem niechętnie, przeciągnąłem się leniwie i poszedłem do łazienki oddać się codziennym porannym czynnościom. Kiedy już się ogarnąłem i spakowałem plecak, wyszedłem z pustego mieszkania, zamykając je i udałem się powolnym krokiem do szkoły. Miałem jeszcze dużo czasu. Dziś dość szybko udało mi się wyszykować. Zazwyczaj musiałem niemalże biec, żeby zdążyć na pierwszą lekcję.
Uczyłem się dobrze. Wiedza bez większych trudność wchłaniała się w mój mózg. Było to bardzo pożyteczne, szczególnie dla osiemnastolatka w klasie maturalnej. Poza tym, dzięki temu mogłem poświęcić więcej czasu na to, co nadawało mojemu życiu głębszego sensu - muzyce.
Kiedy byłem małym chłopcem tata kupił mi gitarę. Grałem na niej do zdarcia strun. Miałem ją 7 lat. Struny były wymieniane w tym czasie trzykrotnie. Największą karą, jaką mogłem dostać, było pozbawienie mnie możliwości grania na niej czy chociażby patrzenia na nią. Była dla mnie jak powietrze. Niezbędna do prawidłowego funkcjonowania. W chwili, kiedy z niej 'wyrosłem' dostałem drugą gitarę, elektryczną. Było to trzy lata temu. Jeszcze przed śmiercią rodziców. Pansy była swojego czasu moją jedyną przyjaciółką.
Spojrzałem na zegarek. Wyglądało na to, że musiałem przyspieszyć kroku. Po kilku coś we mnie drgnęło. Zatrzymałem się i rozejrzałem. Jednak nie znalazłem osoby, którą podświadomie oczekiwałem zobaczyć. Potrząsnąłem głową i ruszyłem dalej. Zbliżając się do Meldown Street, widząc już szary, stary budynek, do którego zmierzałem, nie mogłem wyzbyć się przeświadczenia, że powinienem był coś jeszcze zrobić.
Kiedy wkroczyłem na teren szkoły i znalazłem się przy drzwiach wejściowych zadzwonił dzwonek. Szybko udałem się do szatni, a później do sali, gdzie miałem matematykę z profesorem May'em. Nie tolerował spóźnień.
***
Patrzyłem na zegar ścienny, odliczając ostatnie minuty do końca lekcji. Geografia była chyba najmniej lubianym przeze mnie przedmiotem. Musiałem jednak zacisnąć zęby i przygotować się porządnie do matury. Jeszcze tylko kilka miesięcy.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wzrok wszystkich osób powędrował w kierunku postaci, która pojawiła się w klasie.
- Dzień dobry, czy mogę przeszkodzić?
Nie wierzyłem własnym oczom.
- Och, Gerard! Jaka miła niespodzianka! Tak, ja właściwie już skończyłam temat - nauczycielka była rozpromieniona. - Możecie się spakować - zwróciła się do nas i zajęła przybyłym mężczyzną.
Wpatrywałem się w niego może trochę zbyt nachalnie. Musiał poczuć na sobie moje spojrzenie, bo nagle lekko zesztywniał. Rozmawiał ściszonym głosem z panią Way.
To był ten mężczyzna, który na mnie wczoraj wpadł. Co on robił w tej szkole? Nigdy wcześniej go tu nie widziałem.
Zadzwonił dzwonek. Nie zwróciłem jednak na to jakoś uwagi. Skupiłem ją bowiem na Gerardzie. Wszyscy opuścili salę. Mikey, syn pani Way, zatrzymał się przy mojej ławce i złapał mnie za ramię. Ocknąłem się z zamyślenia i posłałem mu pytające spojrzenie.
- Już od kilku minut czekałeś na koniec zajęć, a teraz jesteś ostatnią osobą opuszczającą salę? - zaśmiał się lekko.
- Erm... Ja... Zawiesiłem się lekko. Już idę.
Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Dziś umówiliśmy się po szkole u mnie na wspólne granie. Musieliśmy tylko zajść do niego na chwilę, po jego gitarę.
***
Dopijaliśmy kawę, kupioną po drodze w Starbucksie, prowadząc rozmowę, która zeszła teraz na temat związku Mikey'ego, a raczej jego byłej dziewczyny.
- Ale ja nie rozumiem. Dlaczego się rozstaliście? - dziwiłem się. Wydawali się być ze sobą naprawdę szczęśliwi. I byli ze sobą praktycznie od początku liceum.
- To jest bardziej skomplikowane, niż może ci się wydawać. Chyba nie jestem w stanie teraz o tym mówić.
Miałem wrażenie, że po prostu nie chce mi tego powiedzieć.
- No okay. Ale...
Przerwał nam telefon Mikey'ego. Czy mi się tylko wydawało, czy... dostrzegłem ulgę w jego oczach? Ten temat musiał być dla niego faktycznie niewygodny. Jednak myślałem, że mi ufa.
- Tak? - odebrał. Przez chwilę słuchał z uwagą, po czym odpowiedział, że jest zajęty i nie może się spotkać.
- Kto to był?
- Patricia - dzwoniła jego była dziewczyna. Zerknął na mnie szybko kątem oka, wziął do ręki swój bas i odgarniając blond włosy z czoła uśmiechnął się.
- Gramy?
***
Rozstaliśmy się po 20.00. Odprowadziłem Em do domu, po czym sam wróciłem do swojego. Ciocia siedziała na kanapie i czytała książkę. Była wielką fanką Kinga. Wiecznie młoda. Miała wygolone po bokach włosy i jedyną ich pozostałością była dłuższa grzywka, teraz opadająca niedbale na jej czoło. Ubrana była w zwykłą szarą koszulkę, dziś chyba z logo Iron Maiden i dziurawe dżinsy. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi podniosła głowę i przywitała się ze mną radośnie. Uwielbiałem tę kobietę. Zarażała swoim optymizmem każdego, kto przebywał w jej otoczeniu. Zazdrościłem jej nieco tego pozytywnego podejścia. Ja szybko łapałem różnego typu dołki. Zdecydowanie za bardzo się przejmowałem tym co się wokół mnie dzieje. Trudno jednak było wypracować na to odporność.
- Jak było dziś z Emmą? - zapytała Ruth. Nie przepadała za moją dziewczyną. Nie starała się nawet tego ukrywać. Nie wiem dlaczego, nigdy nie chciała mi powiedzieć. Nieraz się nad tym zastanawiałem. Na próżno. Jedyne co przychodziło mi do głowy, to jedno, wielkie, kompletne nic.
- Dobrze, cieszę się, że spodobał jej się prezent. Strasznie zmarzliśmy - objąłem się ramionami. Zerknąłem na bransoletkę z jej imieniem, którą dziś od niej dostałem. Uśmiechnąłem się lekko na miłe wspomnienie dzisiejszego dnia.
- Hm, no to fajnie. A co jej właściwie kupiłeś? Ej, to może chcesz herbaty? - Ruth podniosła się z kanapy.
- Nie, dzięki.
Ciotka i tak poszła do kuchni.
- Jestem zmęczony, zaraz będę kładł się do łóżka. Nie wiem, jak ja wstanę jutro do szkoły... Kupiłem jej tę bransoletkę, którą ci wtedy pokazywałem w galerii.
- No to nie dziwne, że jej się podobała, nawet we mnie obudziła tę uśpioną cząstkę kobiecości... - zażartowała wracając z kawałkiem ciasta czekoladowego.
- Chyba powinienem zacząć mówić do ciebie wujku czy coś...
Ruth rzuciła we mnie poduszką. Roześmialiśmy się. Zapytałem się jeszcze, jak jej minął dzień. Najpierw rutynowo była w pracy, pracowała w sklepie muzycznym MFL pięć przecznic dalej, na Falcon Street, a później umówiła się z Jonathanem, swoim chłopakiem. Pasowali do siebie, jak mało kto. Byli ze sobą już jakieś...4 lata? Jonathan był starszy od Ruth o dwa. Czyli miał 32 lata. Lubiłem go. Obiecał mi, że niedługo nauczy mnie jeździć na motorze. Byłem mu za to bardzo wdzięczny. Zastanawiałem się, kiedy się jej oświadczy. Ruth, chociaż nie mówiła o tym, na pewno też czekała na ten moment.
Ziewając pożegnałem się z ciotką i poszedłem spać.
***
Budzik zadzwonił, podobnie, jak każdego innego, szkolnego dnia o 7.00. Wstałem niechętnie, przeciągnąłem się leniwie i poszedłem do łazienki oddać się codziennym porannym czynnościom. Kiedy już się ogarnąłem i spakowałem plecak, wyszedłem z pustego mieszkania, zamykając je i udałem się powolnym krokiem do szkoły. Miałem jeszcze dużo czasu. Dziś dość szybko udało mi się wyszykować. Zazwyczaj musiałem niemalże biec, żeby zdążyć na pierwszą lekcję.
Uczyłem się dobrze. Wiedza bez większych trudność wchłaniała się w mój mózg. Było to bardzo pożyteczne, szczególnie dla osiemnastolatka w klasie maturalnej. Poza tym, dzięki temu mogłem poświęcić więcej czasu na to, co nadawało mojemu życiu głębszego sensu - muzyce.
Kiedy byłem małym chłopcem tata kupił mi gitarę. Grałem na niej do zdarcia strun. Miałem ją 7 lat. Struny były wymieniane w tym czasie trzykrotnie. Największą karą, jaką mogłem dostać, było pozbawienie mnie możliwości grania na niej czy chociażby patrzenia na nią. Była dla mnie jak powietrze. Niezbędna do prawidłowego funkcjonowania. W chwili, kiedy z niej 'wyrosłem' dostałem drugą gitarę, elektryczną. Było to trzy lata temu. Jeszcze przed śmiercią rodziców. Pansy była swojego czasu moją jedyną przyjaciółką.
Spojrzałem na zegarek. Wyglądało na to, że musiałem przyspieszyć kroku. Po kilku coś we mnie drgnęło. Zatrzymałem się i rozejrzałem. Jednak nie znalazłem osoby, którą podświadomie oczekiwałem zobaczyć. Potrząsnąłem głową i ruszyłem dalej. Zbliżając się do Meldown Street, widząc już szary, stary budynek, do którego zmierzałem, nie mogłem wyzbyć się przeświadczenia, że powinienem był coś jeszcze zrobić.
Kiedy wkroczyłem na teren szkoły i znalazłem się przy drzwiach wejściowych zadzwonił dzwonek. Szybko udałem się do szatni, a później do sali, gdzie miałem matematykę z profesorem May'em. Nie tolerował spóźnień.
***
Patrzyłem na zegar ścienny, odliczając ostatnie minuty do końca lekcji. Geografia była chyba najmniej lubianym przeze mnie przedmiotem. Musiałem jednak zacisnąć zęby i przygotować się porządnie do matury. Jeszcze tylko kilka miesięcy.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wzrok wszystkich osób powędrował w kierunku postaci, która pojawiła się w klasie.
- Dzień dobry, czy mogę przeszkodzić?
Nie wierzyłem własnym oczom.
- Och, Gerard! Jaka miła niespodzianka! Tak, ja właściwie już skończyłam temat - nauczycielka była rozpromieniona. - Możecie się spakować - zwróciła się do nas i zajęła przybyłym mężczyzną.
Wpatrywałem się w niego może trochę zbyt nachalnie. Musiał poczuć na sobie moje spojrzenie, bo nagle lekko zesztywniał. Rozmawiał ściszonym głosem z panią Way.
To był ten mężczyzna, który na mnie wczoraj wpadł. Co on robił w tej szkole? Nigdy wcześniej go tu nie widziałem.
Zadzwonił dzwonek. Nie zwróciłem jednak na to jakoś uwagi. Skupiłem ją bowiem na Gerardzie. Wszyscy opuścili salę. Mikey, syn pani Way, zatrzymał się przy mojej ławce i złapał mnie za ramię. Ocknąłem się z zamyślenia i posłałem mu pytające spojrzenie.
- Już od kilku minut czekałeś na koniec zajęć, a teraz jesteś ostatnią osobą opuszczającą salę? - zaśmiał się lekko.
- Erm... Ja... Zawiesiłem się lekko. Już idę.
Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Dziś umówiliśmy się po szkole u mnie na wspólne granie. Musieliśmy tylko zajść do niego na chwilę, po jego gitarę.
***
Dopijaliśmy kawę, kupioną po drodze w Starbucksie, prowadząc rozmowę, która zeszła teraz na temat związku Mikey'ego, a raczej jego byłej dziewczyny.
- Ale ja nie rozumiem. Dlaczego się rozstaliście? - dziwiłem się. Wydawali się być ze sobą naprawdę szczęśliwi. I byli ze sobą praktycznie od początku liceum.
- To jest bardziej skomplikowane, niż może ci się wydawać. Chyba nie jestem w stanie teraz o tym mówić.
Miałem wrażenie, że po prostu nie chce mi tego powiedzieć.
- No okay. Ale...
Przerwał nam telefon Mikey'ego. Czy mi się tylko wydawało, czy... dostrzegłem ulgę w jego oczach? Ten temat musiał być dla niego faktycznie niewygodny. Jednak myślałem, że mi ufa.
- Tak? - odebrał. Przez chwilę słuchał z uwagą, po czym odpowiedział, że jest zajęty i nie może się spotkać.
- Kto to był?
- Patricia - dzwoniła jego była dziewczyna. Zerknął na mnie szybko kątem oka, wziął do ręki swój bas i odgarniając blond włosy z czoła uśmiechnął się.
- Gramy?
dziwne, proste, ale przyjemnie się czyta.
OdpowiedzUsuń/heartfalling.blogspot
Łiii, fajnie się czyta, jest jakaś akcja, opisana ładnie...Jedyne, czego się mogę przyczepić to tego "kakaa". Powinno być "kakao" bo to zawsze zostaje w jednej i tej samej formie xD No, ale już nie zauważyłam więcej błędów aż tak rażących po oczach xD Prawdopodobnie wcale ich nie było za co kolejny plus :D Jakoś nie potrafię przyjąć do wiadomości, że Gee jest niewidomy, czy coś. Chyba że, jak wszyscy wiemy, Gerard lubi nosić ciemne okularki, a ta laska...To, to nie wiem, ale mam jeszcze nadzieję, że jednak będzie widział. Chociaż tak też mogło by być ciekawie... Nie pozostaje mi nic poza czekaniem na następny, cudny rozdział :D Pozdrawiam i życzę powodzenia <3
OdpowiedzUsuńNo... ciekawie się zapowiada, ciekawie. Tylko weź dodawaj częściej! XDDD
OdpowiedzUsuńYay, nie mogę się doczekać następnych rozdziałów. I cieszy mnie to, że piszesz z perspektywy Franka. A Moikoi jest tutaj taki djfhdifjd, że bym go najchętniej schrupała! Czekam na nowe rozdziały i obiecuję śledzić dalsze losy F i G :3
OdpowiedzUsuń