poniedziałek, 18 marca 2013

III


Już najedzeni, postanowiliśmy, zanim zrobi się kompletnie czarno, pójść i sprawdzić, jak trzyma się mieszkanie Em. Kiedy zbliżaliśmy się do kamienicy, w której się znajdowało, poczułem pewien niepokój. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że okna w jej pokoju są otwarte, a firanki powiewają beztrosko na wietrze. Zapytałem czy na pewno zostawiła okna zamknięte. Odpowiedziała, że nawet ich nie otwierała.
Na piętro niemalże wbiegliśmy.
Pamiętam, że opuszczając wczoraj lokum mojej dziewczyny, drzwi zamknęliśmy na klucz. Dziś wystarczyło je lekko pchnąć, żeby ustąpiły pod niewielkim naciskiem. Otworzyły się z nieprzyjemnym trzaskiem. Em od razu pospieszyła do swojego pokoju, ja natomiast z Mikey'm sprawdziliśmy salon, sypialnię jej rodziców i kuchnię. Wszystko było nietknięte. Właśnie mieliśmy iść po Emmę, żeby sama oceniła czy niczego nie brakuje, w końcu to ona znała to mieszkanie najlepiej. Jednak w tym momencie z jej pokoju dobiegł mnie jej krzyk.
Szybko dopadliśmy pomieszczenia, w którym się znajdowała. Usta zakrywała jedną dłonią, drugą wskazywała na biurko. Panował na nim nienaganny porządek, z resztą, jak w całym pokoju. Książki stały na wolnych od kurzu półkach, łóżko było starannie pościelone, kwiatki stojące na parapecie ustawione w równym rządku. Ziemia w doniczkach była mokra. Ktoś musiał je niedawno podlać.
Posłałem Em pytające spojrzenie, nie za bardzo potrafiąc wczuć się w jej położenie.
- Zeszyt - zrobiła chwilę przerwy, żeby opanować łzy. Znałem ją na tyle, że z wręcz minimalnym progiem błędu mogłem ocenić, że były to łzy wściekłości i bezradności.
- Jest pusty. Ktoś wyrwał wszystkie kartki! - w kilku krokach pokonała odległość dzielącą ją od tego nieszczęsnego zeszytu. Wzięła go i rozłożyła przede mną, ledwo nie rozrywając na dwie części. W tym momencie na podłogę wypadł złożony na pół kawałek papieru. Schyliła się po niego i szybko przeczytała wypisaną na nim treść.
- Kochanie? - zrobiłem nieśmiało krok w jej kierunku.
- Frank, na tych stronach znajdują się zapiski, których nikt nigdy nie powinien przeczytać. Nikt - mówiła przez prawie zaciśnięte zęby. Dłonie zacisnęła w pięści, gniotąc tym samym kartkę trzymaną w jednej z nich.
Co się z nią stało? Mikey też był zdezorientowany i lekko... przerażony. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywała.
Em rzuciła zeszytem o podłogę i podeszła do okna wykrzykując masę niecenzuralnych słów. Prędko odciągnąłem ją od okna, a Mikey je zamknął i zasłonił. Zdążył jednak zauważyć na ulicy tajemniczą postać, która robiąc krok w tył, dosłownie rozpłynęła się w mroku rozciągającym się poza zasięgiem światła latarni.
- Co się dzieje?! - zwróciłem się do niej, odwracając przodem do siebie i starając się spojrzeć jej w oczy. Bransoletki zagrzechotały na jej nadgarstkach, a włosy opadły na twarz. Szybkim ruchem głowy sprawiła, że opadły miękko na ramiona. Patrzyła gdzieś w bok unikając mojego wzroku. Zerknęła na zegarek zawieszony na ścianie i wyrwała mi się, wybiegła z mieszkania. Wiedziałam, że nie chce, żeby ją gonić. Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach. Mikey usiadł obok mnie i położył rękę na moim ramieniu. Po chwili milczenia odezwałem się.
- Czy ja coś przeoczyłem?
- Może Emma nie jest po prostu z tobą do końca szczera - zasugerował Mikey.
- Według ciebie ona coś ukrywa? - trochę mnie ta sugestia rozdrażniła. Do tej pory uważałem, że nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. Dlaczego teraz miałoby się cokolwiek zmieniać?
- Cóż, zachowuje się co najmniej podejrzanie.
- Dlaczego sądzisz, że Em robi coś, co miałoby komuś zaszkodzić? Boże! Ktoś wkrada się do jej mieszkania, grzebie w rzeczach i zabiera te najbardziej prywatne z prywatnych. Jak ma się zachowywać? Może skakać ze szczęścia? - podniosłem głos.
- Ja... Spokojnie, Frank. Przepraszam. Po prostu mówię, co ostatnio zauważyłem.
- Ostatnio? Przecież wszystko do dziś było w porządku.
- Niekoniecznie - mój przyjaciel zrobił zbolałą minę.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie chciałem ci tego mówić, bo wiem, jak bardzo ją kochasz i jak bardzo to cię zrani... -
przełknął ślinę. Z trudem przyszło mu wypowiedzenie następnych słów.
- Kilka dni temu zobaczyłem ją z Martinem, tym chłopakiem z drugiej klasy, który chodzi z nią na chór.
Czekałem, aż powie coś więcej. Nie doczekałem się jednak.
- Dokończysz? - zasugerowałem. To, czym do tej pory się ze mną podzielił, wcale nie brzmiało groźnie. Przecież wiem, że Em ma zarówno przyjaciółki, jak i przyjaciół.
Zawahał się.
- To było dwa tygodnie temu. Byłeś chory i nie przychodziłeś do szkoły. Mieliśmy wf i szliśmy na boisko. Zobaczyłem ją kątem oka. Nie była sama. Ciągnęła go za sobą, z dziwnym wyrazem twarzy, w kierunku tych starych schodów, z których zabronili nam korzystać. Ja poszedłem za nimi. Weszli na półpiętro i w tym momencie Em w zdenerwowaniu zaczęła mówić do niego coś szeptem. Nie słyszałem dokładnie co, jednak jej głos miał groźny ton. Martin wyjął z plecaka pospiesznie jakiś zeszyt i małą paczuszkę. Ona wyrwała mu je i zagroziła, że następnym razem wszyscy się czegoś dowiedzą. Był bardzo zagubiony. Jakby nie był pewien czy postępuje właściwie. Em pogłaskała go wtedy z uśmiechem po policzku i pocałowała, po czym powiedziała, już wyraźnie: 'Nie pozwól sobie mnie zawieść, nie warto. Prawda?'
Poczułem się tak,  jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi i poszatkował. Wpatrywałem się ślepo w czubki moich butów.
- Przepraszam, nie powinienem był ci tego mówić.
- Nie. Dziękuję, że dłużej tego przede mną nie ukrywałeś.
Wiem, że nie brzmiało to zbyt przekonująco. Może dlatego, że w głębi duszy wolałbym żyć w nieświadomości? Nieświadomości, że kobieta, której niedługo planowałem się oświadczyć nie jest tym, za kogo ją brałem.
Teraz, kiedy analizowałem w głowie zarówno to, co powiedział mój przyjaciel, jak i całokształt ostatnich dni z zupełnie innej perspektywy, wszystko układało się w całkiem logiczną całość. Te zapewnienia, że nie zostawię jej dla nikogo innego, miały uśpić jedynie moją czujność. Miałem ślepo wierzyć, że zależy jej na mnie. Że mnie kocha. A pierwsze włamanie było tylko żałosną bajeczką, która miała ją do mnie maksymalnie zbliżyć przez najbliższy tydzień. Bajeczką, która ją samą zgubiła.
- Mikey czy ty myślisz o tym samym co ja?
- Chodzi ci o to, że Em jest zamieszana w tę homofobiczną grupę w naszej szkole?
- Tak.
- Obawiam się, że to prawda...
 

***


Nie mogąc już dłużej wytrzymać w jej pokoju wyszliśmy. Zdążyliśmy wcześniej jednak przedyskutować całą tę sprawę. Nie chcieliśmy trwać bezczynnie i udawać, że nic się nie dzieje. Byliśmy w idealnym położeniu. Emma miała zostać u mnie przecież do końca tygodnia. Nie byłem jednak pewny słuszności naszego działania. Przecież to wszystko tylko zwykłe domysły. Może miało to jakieś drugie dno? Może źle to zinterpretowaliśmy?
Wracaliśmy okrężną drogą, nic nie mówiąc. Mikey spoglądał na mnie co chwila. Martwił się. Ja natomiast myślałem, jak to wszystko rozwiązać.
Usłyszałem dziwny, niepokojący odgłos w zaułku po przeciwnej stronie ulicy. Postanowiłem sprawdzić co to takiego. Nie jechał żadnej samochód, więc przebiegłem w poprzek asfaltowej drogi. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem niewidomego mężczyznę, poznanego dwa dni temu. Gerarda.
Miał na sobie czarne rurki i rozpiętą czerwoną koszulę w kratkę, spod której wystawała biała podkoszulka. Ubrania były brudne i gdzieniegdzie podarte. Połamane okulary leżały obok jego nóg. Posłałem przerażone spojrzenie swojemu przyjacielowi i obaj podbiegliśmy do leżącego na ziemi czarnowłosego.
- Czy wszystko w porządku? - zadałem pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy. Pytanie, które zazwyczaj się w takim momencie zadaje. Wiedziałem dobrze, że jest idiotyczne. Przecież widziałem, że nic nie jest w porządku.
Mikey stał obok przyglądając się całej sytuacji. Odwróciłem się do niego i ponagliłem go ruchem ręki i bezgłośnym wołaniem. Nie zareagował. Z powrotem zająłem się poszkodowanym.
- Słyszysz mnie?
- Wszystko okay - powiedział słabo i zaczął macać grunt w poszukiwaniu okularów. Wziąłem je do ręki i włożyłem w jego. Odchrząknął i podziękował mi, po czym próbował się podnieść. Wydał z siebie zduszony okrzyk i upadłby, gdybym go nie podtrzymał. Oddychał ciężko.
- Mam na imię Frank. Pójdziemy teraz do mnie, dobrze?
Kiwnął głową na znak, że się zgadza. W świetle księżyca jeszcze coś błysnęło na ziemi. Schyliłem się po przedmiot. Była to zapewne jego laska. Podałem mu ją. Znów mi podziękował, uśmiechając się lekko. Po chwili jednak uśmiech zszedł z jego twarzy, jakby w ogóle nie powinien był tak zawitać.
Zrobiliśmy kilka kroków przed siebie. Wyszliśmy już z zaułka. Odwróciłem się przez ramię.
- Mikey? Idziesz?
Ten odchylił głowę do tyłu, po czym nastawił sobie kark i ruszył za nami. Całą drogę przebył kilka kroków dalej.

***

- Zrobię ci ciepłej herbaty. Gdzie twoja kurtka? - wcześniej byłem w takim szoku, że nawet nie zwróciłem uwagi na jej brak.
Siedzieliśmy teraz w salonie. Gerard na dwuosobowej kanapie naprzeciwko wejścia, Mikey na fotelu obok. Kiedy weszliśmy do mieszkania nikogo w nim nie było. Ani Ruth, ani Jason'a. Emmy też. Podobnie jak jej rzeczy.
- Zabrali mi - odpowiedział krótko, kiedy ja szedłem do kuchni.
- Kto taki? Co właściwie się stało?
- Spotkaliśmy się już, prawda? Poznaję twój głos - bawił się połamanymi okularami. Patrzył się przed siebie. Wyjąłem z szafki kubek i włożyłem do niego woreczek z herbatą. Włączyłem czajnik i oparłem się o barek, zafascynowany jego osobą.
- Tak, wpadłeś na mnie jakiś czas temu. Wtedy też coś się stało, mam rację?
- Są ludzie, którzy chcą mnie zniszczyć. To, że jestem ślepy przeważa szalę zwycięstwa na ich stronę. I nic nie mogę na to poradzić - mówił tak bezpośrednio o swoim kalectwie.
- Straciłem wzrok stosunkowo niedawno – ciągnął -  i nie bardzo jeszcze odnajduję się w tej sytuacji - zaśmiał się słabo.
W tym momencie woda przestała się gotować, więc poszedłem zalać herbatę dla naszego gościa. Para ulatniająca się z naczynia okalała moją przemarzniętą twarz. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. Sam jednak nie miałem na nic ochoty. Przeniosłem kubek na stolik do kawy stojący przy kanapie, na której siedział Gerard, z jedną nogą założoną na drugą. Nie miałem zielonego pojęcia jak się zachować.
- Proszę - powiedziałem, stawiając kubek na szklanym blacie stolika.
- Jeśli chcesz, możesz zostać u mnie tak długo, jak potrzebujesz - zaproponowałem siadając obok niego. W głębi duszy miałem nadzieję, że zostanie u mnie najdłużej, jak to możliwe.
- Naprawdę? - w jego głosie dało się słyszeć zaskoczenie przemieszane z radością. Po chwili się opanował. - To bardzo miło z twojej strony, Frank. Mogę się tak do ciebie zwracać?
Kiwnąłem głową, ale w ułamku sekundy przypomniałem sobie, że Gerard tego nie widzi i odpowiedziałem, że tak.
- Ale nie wiem czy byłoby to na miejscu. Jest to pierwsza rozmowa, którą przeprowadziliśmy.
- Dla mnie nie będzie to żadnym problemem - zapewniłem go.
- Jednak ja... Mam wrażenie, że mogę ci ufać, Frank - może się myliłem, ale zdawało mi się, że na początku nie to zamierzał powiedzieć. - W moim przypadku zaufanie to podstawa.
Kąciki moich ust uniosły się. Tak samo, jak i jego.
Mikey wstał i szepnął mi do ucha, że musi już iść, bo źle się czuje. Powiedziałem, żeby na siebie uważał i niech tylko da mi znać czy dotarł cały do domu. Mrugnął na znak, że idzie na taki układ i pocałował mnie w policzek. Spojrzałem na niego zaskoczony. Jego oczy się rozszerzyły w wyrazie zdumienia, a on sam wyprostował się nagle i wyszedł bez ani jednego słowa więcej. Patrzyłem jeszcze przez chwilę na drzwi, które dopiero co za sobą zamknął, dłoń trzymając przy policzku, który musnęły jego wargi.
- Twój kolega wyszedł?
- T-tak - zająknąłem się. Gerard zaśmiał się pod nosem. Rozluźniłem się.

Przyniosłem mu ręcznik i piżamę, żeby mógł się przebrać po kąpieli. Zaprowadziłem do łazienki i powiedziałem, żeby wołał mnie, jeśli czegoś będzie mu potrzeba. Poradził sobie jednak bez mojej pomocy. Po 20 minutach dołączył do mnie w salonie. Dopiero teraz zacząłem zastanawiać się, jak ja rozwiążę problem dotyczący miejsca do spania dla Gerarda. Przecież kanapa zajmowana była przez Jason'a. Gdziekolwiek teraz był. Mógł wrócić o każdej porze dnia i nocy.
- Erm... Obawiam się, że będziemy musieli spać w jednym łóżku - zacząłem powoli. Czułem się głupio. Wydawało mi się, że Gerard zaraz ucieknie, biorąc mnie za jakiegoś pedofila.
- Spoko - odpowiedział zamiast tego. - Zaprowadzisz mnie do sypialni?
Z osłupieniem wymalowanym na twarzy, złapałem go za łokieć i poprowadziłem w kierunku mojego pokoju.


***

Około drugiej obudziły mnie krople deszczu, głośno uderzające w szybę. Wyrwany nagle ze snu byłem lekko zdezorientowany. Ponownie ułożyłem się w poprzednio przyjętej przeze mnie pozycji.
Było mi wygodnie, jak nigdy wcześniej. Miałem ochotę zostać tak i nie ruszać się ani o centymetr. Jednak szybko zorientowałem się, że leżę wtulony w ramię Gerarda. Odwróciłem się na drugi bok, plecami do niego.

***

Rozległo się pukanie do drzwi. Wstałem leniwie i podszedłem do nich. Przez wizjer zobaczyłem, że to Mikey. Otworzyłem i ziewając, przywitałem się z nim.
- Dlaczego nie przyszedłeś dziś do szkoły? - zaczął bez zbędnych ceregieli.
- Co? Która godzina? - od razu się rozbudziłem.
- Aktualnie - spojrzał na zegarek - 16.18
- Świetnie, po prostu rewelacyjnie. Ominął mnie sprawdzian poprawkowy z łaciny.
- Ty i poprawka? Śmiechu warte -  wszedł omijając mnie. - Ten twój nowy lokator jeszcze śpi?
- Wiesz, właściwie to nie wiem - przypomniałem sobie, jak spałem niezręcznie blisko 'tego mojego nowego lokatora'. Miałem nadzieję, że spał on na tyle mocno, żeby tego nie zauważyć. Bo inaczej naprawdę miałby na mój temat dość ciekawe zdanie.
- Nie, nie śpię już. Dzień dobry panowie - odezwał się Gerard z głębi kuchni.
- Ja też nie, ale dzięki za troskę - to natomiast był Jason. - Fajny ten wasz nowy kolega - stwierdził z uznaniem. - Właśnie zapoznaję go z twoją kuchenką i uczę smażyć naleśniki - powiedział z dumą. Chyba się nieco porządził moją szafą, bo Gerard ubrany był w moje dziurawe dżinsy i czarny sweter, który kupiła mi ciotka kilka miesięcy temu. Musiałem przyznać, że idealnie na nim leżał. Na mnie lekko wisiał, tym bardziej, że schudłem od czasu, kiedy go dostałem.
- Sorry, nie zauważyłem was. Gdzie ty się szwendałeś przez tyle czasu? - zapytałem Jason'a lekko podirytowany.
- Było się tu i tam... A gdzie Emma?
- Zadałeś to pytanie, jakbyś dobrze znał na nie odpowiedź - odezwał się mój przyjaciel. 

- Bo tak jest - zawiesił tajemniczo głos Jason.
- Chyba są gotowe. Siadajcie, zaraz je przyniesiemy - poinformował nas Gerard.
Razem z Mikey'm odmaszerowaliśmy do jadalni i czekaliśmy, aż naleśniki wjadą na stół. Streścił mi, co ominęło mnie, podczas mojej jednodniowej nieobecności na zajęciach. Dużo się nie działo. Lekcje, przerwy, lekcje. Żadnych rewelacji. Jedyne co mnie zaciekawiło to to, że nie przyuważył siostry Jason'a w szkole. Rozpłynęła się?
- Mam nadzieję, że te naleśniki wyszły mi lepiej niż lasagne, bo nie chcę ponownie spędzić całego wieczoru w toalecie.
Wszyscy zwątpiliśmy nagle w jakiekolwiek umiejętności kulinarne Jason'a. A ja wiedziałem już, gdzie ten spędził noc. Zaproponowałem Gerardowi i Mikey'emu, żebyśmy zjedli śniadanie (dla kogo śniadanie, dla tego śniadanie) w knajpce ulicę dalej. Mikey stwierdził, że musi już wracać i przygotować referat z biologii z pierwszego semestru trzeciej klasy.
- To do zobaczenia jutro - powiedział i wyszedł. Był bardzo blady. Jego zachowanie również było dla niego dość nietypowe. Musiałem znaleźć czas na rozmowę z nim sam na sam.
- A ja wezmę swoje rzeczy i możemy iść.
- O nie, nie, nie. Ty zostajesz i szamasz naleśniki, które tak dzielnie robiłeś. Smacznego - odezwałem się do Jason'a. - Pójdę się przebrać. Raczej nie chcę paradować po świecie w piżamie - te słowa były już skierowanie ku Gerardowi.

- Dobrze, ja poczekam tutaj.
Udałem się sprawnie do swojego pokoju i wyjąłem z szafy pierwsze lepsze ciuchy. Założyłem na siebie białą koszulkę z logo My Chemical Romance z czasów Revenge, na to szarą bluzę i czarne rurki. Umyłem jeszcze zęby i zaraz potem stałem już koło Gerarda mówiąc, że jestem gotowy. Wstał, a ja tak jak wczoraj, złapałem go za łokieć.
- Możesz podać mi moją laskę? - zapytał. Rozejrzałem się za nią. Stała oparta o krzesło, na którym chwilę wcześniej siedział, dotrzymując towarzystwa Jason'owi. Podałem mu ją.
- Dzięki - uśmiechnął się, pokazując dwa rzędy prostych, białych zębów.
Wyszliśmy, a popołudnie minęło nam na długiej i treściwej rozmowie. Chcieliśmy się lepiej poznać, bo jak wyszło podczas naszej wymiany zdań, Gerard musiał zatrzymać się u mnie na dłużej.

wtorek, 5 marca 2013

II



Siedzieliśmy na moim łóżku i graliśmy kawałki Beatlesów, Misfitsów, Nirvany i jeszcze innych zespołów. W pewnym momencie Mikey wstał z łóżka i zaczął tańczyć ze swoją gitarą po całym pokoju, udając, że jest na scenie. Zacząłem się śmiać tak bardzo, że nie byłem w stanie grać na własnej.
Mieliśmy kiedyś zespół, ale nasz perkusista, Tom, przeprowadził się do Anglii, gdzie jego tata dostał pracę. Naszą grę braliśmy wtedy naprawdę na poważnie. Teraz niestety, nawet jak byśmy chcieli, nie znaleźlibyśmy czasu na regularne próby. Po egzaminach zamieścimy w sklepie Ruth ogłoszenie i, kto wie, może trafi nam się dobry perkusista?
Mikey wskoczył na łóżko i wyłączył wzmacniacz.
- Dobra, zmęczyłem się - schował gitarę do pokrowca, wziął z mojego biurka swoją szklankę z colą i usiadł z powrotem na łóżku. - Frank, pomógłbyś mi z matmą? Bo to, że nie rozumiem tematu, to jest mało powiedziane.
- Nie no, jasne.
Wyjąłem z plecaka zeszyt i zacząłem mu tłumaczyć przykłady z dzisiejszej lekcji. Po kilkunastu minutach przeszkodził nam tym razem mój telefon. Dostałem SMSa od Emmy. Pisała, że ktoś włamał się do jej mieszkania. Kiedy przyszła drzwi były otwarte, a nikogo nie było w domu. Co dziwne, nic nie zginęło. Boi się być sama, jej rodzice wyjechali na tydzień za miasto. Chciała spać przez ten czas u mnie. Odpisałem jej szybko, żeby się spakowała, a ja zaraz u niej będę. Powiedziałem Mikey'emu co i jak. Zebrał swój sprzęt, założyliśmy buty i kurtki i wyszliśmy. Ponieważ mieszkał kilka ulic dalej niż Emma przez kawałek drogi szliśmy razem. Zastanawialiśmy się, kto mógł włamać się do jej mieszkania i po co to zrobił, skoro nic nie zabrał. To było co najmniej dziwne. Rozstaliśmy się prawie pod jej domem. Wszedłem, pukając i zobaczyłem, że Emma siedzi nad otwartą torbą wśród porozrzucanych na podłodze rzeczy.
- Em, już jestem... Wszystko dobrze?
Podniosła głowę do góry i popatrzyła się na mnie smutno. Miała szkliste oczy, jednak powstrzymywała łzy. Nie miała w zwyczaju płakać. Przygryzła wargę. Podszedłem do niej i mocno przytuliłem.
- A co, jeśli znów tu przyjdzie? - wyszeptała.
- Ważne, że ty będziesz bezpieczna - odpowiedziałem i pogładziłem ją po włosach.
- Skoro nie zabrał nic z rzeczy, które znajdowały się w mieszkaniu... Może chodziło mu o osobę, nie o rzeczy, Frank.
Odsunąłem ją lekko od siebie i spojrzałem w oczy.
- Skarbie, nic nikomu się nie stanie. Dzwoniłaś na policję?
- Tak. Ale kiedy powiedziałam, że nic nie zginęło, stwierdzili, że przez najbliższy tydzień będą po prostu patrolować okolicę.
Spuściła wzrok, a ja przyglądałem się jej jeszcze przez chwilę w ciszy.
- Pomogę ci się spakować.
Zająłem się składaniem i pakowaniem ubrań do walizki, a Emma w tym czasie poszła do swojego pokoju zabrać wszystkie potrzebne na następny tydzień do szkoły książki.


***

- Jestem ci naprawdę wdzięczna Frank - powiedziała Em wyjmując z torby piżamę i szczoteczkę do zębów. Wsunęła ją pod łóżko, pocałowała mnie delikatnie i poszła do łazienki.
Kiedy wróciliśmy do mieszkania, Ruth jeszcze nie było. Jak się później okazało w ogóle miało jej dzisiaj nie być. Zostawiła karteczkę, na której napisała mi, że spotyka się z Jonathanem i że ma nadzieję, że sobie bez niej dzisiaj poradzę. Ciekawe, jak jutro zareaguje na obecność Em. I na to, że zostaje u nas do końca tygodnia.
Zrobiłem nam herbatę i przez długi czas oglądaliśmy nasze ulubione filmy, żeby się odstresować. Zauważyłem, że Em nieco się rozluźniła. Tym bardziej, jak dowiedziała się, że nie będzie musiała spotkać się dziś z moją ciotką. Denerwowało mnie to, że nie wiem co między nimi tak zgrzyta. Emma również nie chciała mi powiedzieć. Gdy tylko zamierzałem zacząć rozmowę na ten temat, ona szybko go zmieniała.
Zabrałem się za ścielenie łóżka. Usłyszałem, jak Emma zaczęła śpiewać pod prysznicem. Lubiłem jej łagodny, kojący, ciepły głos. To właśnie jemu zawdzięczam to, że jesteśmy razem.
Szkolny chór miał próby przed corocznym koncertem wigilijnym. Szedłem korytarzem do szafki po zeszyty na historię. To było w zeszłym roku. Zatrzymałem się nagle i cofnąłem o kilka kroków. Nie mogąc się powstrzymać zajrzałem przez uchylone drzwi do audytorium. Od razu przykuła moją uwagę swoją osobą. Wcześniej jej nie widziałem. Musiała dołączyc do nas niedawno. Mimo mundurka, obowiązkowego w katolickiej szkole, którą w tym roku kończymy, wyglądała niesamowicie. Znacznie lepiej niż inne dziewczęta obecne w sali. Leżał na niej idealnie. Dodawał uroku. Podkreślał piękną figurę. Wydłużał i tak już nieziemsko długie nogi. Nie mogłem przestać się w nią wpatrywać. Zauważyła mnie, a ja się lekko speszyłem. Schowałem się za drzwiami chyba lekko zarumieniony. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Opanowałem się i zacząłem obmyślać, w jaki sposób zacząć rozmowę z wtedy jeszcze nieznajomą. Na historię tamtego dnia nie poszedłem.
Nasza znajomość rozwinęła się szybko. Najpierw, niepewni jeszcze do końca swoich uczuć, przyjaźniliśmy się. Taka relacja z pewnym dystansem trwała 3 miesiące. Potem jednak zauważyliśmy, że jesteśmy dla siebie czymś więcej, niż przyjaciółmi. Pamiętam, nasz pierwszy pocałunek. Wracaliśmy z urodzin Mikey'ego. Odprowadzałem ją do domu. Zatrzymaliśmy się pod jej drzwiami jeszcze na chwilę, żeby się pożegnać. Kiedy bezgłośnie powiedziałem sam sobie, że teraz jest odpowiedni czas, żeby to zrobić, kolana zaczęły mi się trząść. Zbliżyłem się do niej i poczułem na szyi jej oddech. Będąc ode mnie niższą, zadarła głowę i widząc przerażenie w moich oczach uśmiechnęła się. Złapała mnie za rękę, stanęła na palcach i musnęła moje usta swoimi, przymykając powieki. Chwilę później odsunęła się o krok, nadal uśmiechnięta i puściła moją dłoń. Powiedziała: 'Do zobaczenia jutro' i weszła do mieszkania. Ja stałem przed zamkniętymi za nią drzwiami oszołomiony. Oszołomiony, ale szczęśliwy. Poczułem zimne krople spływające za kołnierz mojej kurtki. Zadrżałem. Skuliłem się i mając w pamięci minione zdarzenie szedłem w kierunku swojego mieszkania.

- Dobrze wziąć ciepły prysznic po męczącym dniu - powiedziała Em wchodząc do pokoju.
Włosy miała spięte w kok, twarz pozbawioną makijażu, a ubrana była w piżamę. Wyglądała tak niewinnie. Wstałem z podłogi, podszedłem do niej i obejmując  w talii pocałowałem delikatnie, ale stanowczo. Ona po chwili odwzajemniła mój pocałunek i trwaliśmy tak ze sobą, aż do momentu, kiedy ktoś wszedł do pokoju. Odskoczyliśmy od siebie.

- Wow, nie wiedziałem, że będą tu miały miejsce takie sceny!
- Jason! - krzyknęła oburzona Emma.
Tak... Brat Emmy zawsze miał efektowne wejścia.
- Pukałem, ale nikt nie raczył mi otworzyć - udał urażonego.
Emma spojrzała na niego krzywo.
- No co? Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci tu z nim spać. Masz skończyć szkołę i pójść na studia, a nie niańczyć dzieciaka, którego on ci zrobi.
- Jason! - wykrzyknęła ponownie Emma.
- Oj no żartowałem! Przecież wiesz, że go lubię - podszedł do mnie i szturchnął mnie łokciem w ramię - Właściwie to mam nadzieję, że uda mi się tutaj do was przyłączyć na ten tydzień. Chyba, że masz coś przeciwko, Frank.
- Znów nie płaciłeś czynszu za mieszkanie? - Em założyła ręce na piersi i spojrzała na brata z uniesioną brwią.
- Nie miałem za co.

- Chcesz powiedzieć, że wyrzucili cię z pracy?!
- Niby podrywałem kientki. Ale no nie oszukujmy się, teraz, kiedy już tam nie pracuję, raczej ładne dziewczyny do ich kawiarni przychodzić nie będą. Przykre. Ale to już nie mój problem.
- No tak, zapomniałam, że mój brat jest istnym bogiem seksu i zaklina każdą napotkaną kobietę - powiedziała Em z przekąsem, a Jason przez chwilę mordował ją wzrokiem.

- To mogę zostac? - zapytał zwracając się do mnie.
- Sądzę, że nie będzie z tym większego problemu. Chodź, będziesz spał na kanapie - zwróciłem się do Jason'a.
- Oh, ależ ty gościnny! 

- Nie narzekaj, ciesz się, że wgl pozwalam ci tu spać - zaśmiałem się.
Mieszkanie Ruth było przystosowane tylko do dwóch mieszkających w nim osób. Nie miało pokoju gościnnego. Jason musiał się trochę pomęczyć, jak już musiał się u nas zatrzymać. Poza tym kanapa nie była wcale aż tak niewygodna. Ciekawe tylko co Ruth powie na nasz mini hotel, który dziś urządziłem.
Poszedłem z Jasonem do salonu, żeby dać mu pościel. Potem podrzuciłem mu ręcznik i zaprowadziłem do łazienki. Założyłem, że dalej sam da sobie radę i wróciłem do Em. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i położyliśmy się do łóżka. Zasnęła w moich ramionach.


***

Kiedy wychodziliśmy z mieszkania Jason jeszcze spał. Ciekawe, co będzie robił przez cały dzień. My byliśmy właśnie w drodze do szkoły. Obejmowałem Em w talii, a ona opowiadała mi swój dzisiejszy sen. Bardzo dziwny, swoją drogą. Spotykałem się z tym tajemniczym mężczyzną, który wpadł na mnie dwa dni temu. Zaśmiałem się. To brzmiało niedorzecznie. Zapewniłem ją, że nigdy bym jej nie zostawił dla mężczyzny.
- A co z dziewczyną? - zapytała bystro.
- Hm, zastanowiłbym się... - powiedziałem z uśmiechem i oberwałem po brzuchu.
Po drodze kupiliśmy sobie jeszcze coś do jedzenia, bo w domu nie było nic ciekawego w lodówce.
Właśnie wchodziliśmy na teren naszej szkoły. Przy drzwiach czekał Mikey. Gdy mnie zobaczył, pomachał mi. Odmachałem mu, pocałowałem Em w czoło, życząc miłego dnia i udałem się w jego kierunku. Wyraźnie miał mi coś do powiedzenia. Był bardzo podekscytowany. 
- Frank!  - krzyknął już z jakiejś odległości - Szybciej!
- No idę, idę, spokojnie! O co chodzi? - Mikey zawsze miał dla mnie jakieś rewelacje. Nie wiem skąd on brał te wszystkie informacje.

- Słyszałeś, że wywalili ze szkoły Erica i Damona? - szepnął
- Co?! Dlaczego? 

Mikey uciszył mnie zasłaniając mi usta. Najwidoczniej miałem zaszczyt byc jedną z pierwszych osób, które się o tym dowiedziały.
Byłem co najmniej zdziwiony. Eric i Damon byli bardzo dobrymi uczniami. Wygrywali olimpiady. Chłopcy świetnie wychowani, z dobrych domów. Nigdy bym się nie spodziewał, że akurat oni zostaną wyrzuceni ze szkoły.
- Byli parą. I ktoś nakablował o nich dyrektorce. Ogólnie chodzi po szkole plotka, że jest wśród nas pewna grupa homofobów, która postawiła sobie za punkt honoru 'oczyścic' naszą szkołę z gejów. Nie ważne, jak będziesz starał się ukryc, oni i tak coś na ciebie znajdą. Z jednej strony to niesamowite, z drugiej mam ochotę urwac im jaja - powiedział i się skrzywił.
- Dlaczego niesamowite? - chyba nie do końca zrozumiałem.
- Miałem na myśli, że niesamowite jest to, jak znajdują informacje praktycznie w niektórych przypadkach niemożliwe do zdobycia.
Tak. Jednym z, niestety kilku minusów szkoły katolickiej, było to, że związki homoseksualne nie miały tu racji bytu. Ale coś za coś. Wybierając tę szkołę wszyscy dobrze wiedzieliśmy, na co się szykujemy. Jednak... Że powołana została (lub sama z siebie powstała) pewnego rodzaju wręcz szkolna organizacja? Nie, mi też się to nie mieściło w głowie.
- Dobra, skończmy ten temat. Jak się okazuje trzeba być jeszcze bardziej ostrożnym z tym co i komu się mówi, niż do tej pory.
W tym momencie zadzwonił dzwonek, a my poszliśmy na biologię.


***

Byłem okropnie głodny. A musiałem jeszcze poczekac na Emmę, bo kończyła godzinę później. Mikey dotrzymywał mi towarzystwa. Siedzieliśmy w szkolnej bibliotece i odrabialiśmy prace domowe. Ku uciesze mojego przyjaciela, profesor May się rozchorował, co wiązało się z brakiem dodatkowych zadań domowych z matematyki. Na zastępstwo przyszła pani Houston - nauczycielka sztuki.
Skończyłem pisac wypracowanie na angielski. Musiałem przyznac, że byłem z niego zadowolony. Wstałem, żeby odłoży słownik i zobaczyłem, że ktoś na mnie ukradkiem zerka. Nie byłem pewny kto to był, bo szybko schował się za regał z lekturami dla drugich klas.
Wzruszyłem ramionami i wróciłem do stolika. Mikey najwyraźniej się nad czymś męczył. Jego mina mówiła wszystko.
- Z czymś masz problem? - zapytałem.

- Nie, z niczym - zamknął podręcznik od fizyki. - A właściwie to ze wszystkim. Patrzę na te głupie znaczki i nic nie ogarniam. Boże, jak ja mam napisac tę maturę?
- Możemy już iśc? Umieram z głodu.
Em stała w drzwiach biblioteki. Spakowaliśmy się i wyszliśmy ze szkoły.

***

- Mm, co tak ładnie pachnie?
Czyżby Ruth bawiła się w kucharkę? Zazwyczaj zamawialiśmy jakieś żarcie, albo to ja gotowałem.
- Lasagne a'la Jason! - zawołał z kuchni Jason.
Weszliśmy całą trójką do mieszkania. Zamknąłem za nami drzwi. Zarówno Emma, jak i Mikey oparli się o barek kuchenny i z ciekawością przyglądali się jego poczynaniom.
- Gdzie Ruth? - rozejrzałem się za nią, zaglądając też lekko przez uchylone drzwi jej pokoju.
- Wpadła i wypadła - oznajmił Jason.

- Aha, no spoko. Chcecie coś do picia? - zapytałem.
- Możesz mi zrobic herbaty - odpowiedziała Em.
- Ja podziękuję, poczekam na to cudo, które robi Jason - powiedział Mikey, oblizując się.

- Ej, ale kto powiedział, że to dla was? - Jason rozwiał nasze nadzieje na prędki posiłek.
- Eh, to ja pójdę po telefon. Jaką pizzę zamawiamy? - zwróciłem się do rozczarowanych przyjaciół.

niedziela, 17 lutego 2013

I




Prezenter telewizyjny beznamiętnym tonem ogłaszał wydarzenia minionego dnia. Nie zwracałem na niego najmniejszej uwagi. Telewizor był włączony właściwie dla zasady. Żeby coś brzęczało. Może czułem się wtedy mniej samotny?
Siedziałem przy kominku na dwuosobowej, czerwonej, skórzanej kanapie, z kubkiem gorącego kakao w dłoniach i nieobecnym wzrokiem wpatrywałem się w ciemność listopadowego wieczora rozciągającą się za oknem. Starałem się uporządkować panujący w mojej głowie od dłuższego czasu chaos.
Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno dokonałem właściwego wyboru... Westchnąłem w wyrazie beznadziei.
Ale może zacznę od początku.

Zakochani spacerowali niespiesznie parkowymi alejkami, trzymając się za ręce. Pewien starszy, elegancko ubrany mężczyzna wręczył swojej żonie, trzymaną chwilę wcześniej za plecami różę obwiązaną wstążką. Mała dziewczynka dostała od swojego kolegi lizaka w kształcie serca... Czternastego lutego wszędzie panowała miłosna atmosfera. Nastrój udzielał się wszystkim.
- Wszystkiego najlepszego kochanie. - Emma pocałowała mnie czule wręczając mały, starannie zapakowany w kolorowy papier pakunek. Spojrzałem na nią z nieskrywanym uczuciem. Była wyjątkowa. Jej piękne, niebieskie, roześmiane oczy zaglądały w głąb mych najskrytszych myśli. Długie, brązowe włosy rozwiewał lekki wiatr, a płatki prószącego śniegu zdobiły je, lśniąc w świetle bladego słońca. Jej uśmiech, uśmiech najpiękniejszy na świecie, cieszył moje skrępowane czymś serce. Byłem przeświadczony, że mam wszystko. Że został mi zesłany najdroższy skarb...

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem.

Ja także coś dla niej miałem. Sięgnąłem do kieszeni kurtki i wyciągnąłem małe pudełeczko. Nagle poczułem, że ktoś na mnie wpada, wytrącając mi prezent dla Emmy z rąk. Lekko zdenerwowany spojrzałem na winowajcę, jednak po chwili cała złość ze mnie wyparowała, a na jej miejsce pojawiło się coś w rodzaju lekkiego szoku i zakłopotania. Wpadł na mnie młody mężczyzna. Chyba niewiele starszy ode mnie. Mógł mieć jakieś 20 lat. Kruczoczarne włosy miał zmierzwione przez coraz mocniej wiejący wiatr. Jego twarz, zaróżowiona od narastającego mrozu przybrała przerażony wyraz. Sądząc po ciemnych okularach i lasce trzymanej w trzęsących się dłoniach był niewidomy. Na policzku widniały ślady zaschniętej...krwi.
- Ja przepraszam! To naprawdę nie było umyślne! - głos mu drżał, podobnie jak dłonie. Był roztrzęsiony i nieco... zażenowany?
- Nic się nie stało. Czy mogę ci w czymś pomóc? Jesteś roztrzęsio...
- Nie, nie trzeba. Dam radę, dziękuję - mężczyzna przerwał mi nagle, po czym wziął głębszy oddech i odszedł chwiejnym krokiem pozostawiając za sobą jedynie ślady butów na śniegu i przyjemny zapach perfum, który wydawał mi się całkiem znajomy...
Patrzyłem ze nieznajomym, a może lepiej zabrzmi nowo-ledwo-poznanym i całkiem zapomniałem o Emmie. Odchrząknęła znacząco, zwracając na siebie moją uwagę. Zamrugałem kilkakrotnie wyrywając się z zamyślenia. Zerknąłem na nią, po chwili na ziemię. Poprawiłem okulary, podniosłem prezent i wręczyłem jej, przepraszając. Uśmiechnęła się i wzięła ode mnie paczuszkę całując w policzek. Też się uśmiechnąłem, jednak nie do końca szczerze i wziąłem ją pod rękę. Mimo, że mieliśmy nieco inne plany, udaliśmy się do kawiarki na jakąś dobrą kawę, bo nieco przemarzliśmy.
Swoją drogą to niesamowite, jak jeden malutki incydent może zmienić wszystko w ciągu sekundy.

***

Rozstaliśmy się po 20.00. Odprowadziłem Em do domu, po czym sam wróciłem do swojego. Ciocia siedziała na kanapie i czytała książkę. Była wielką fanką Kinga. Wiecznie młoda. Miała wygolone po bokach włosy i jedyną ich pozostałością była dłuższa grzywka, teraz opadająca niedbale na jej czoło. Ubrana była w zwykłą szarą koszulkę, dziś chyba z logo Iron Maiden i dziurawe dżinsy. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi podniosła głowę i przywitała się ze mną radośnie. Uwielbiałem tę kobietę. Zarażała swoim optymizmem każdego, kto przebywał w jej otoczeniu. Zazdrościłem jej nieco tego pozytywnego podejścia. Ja szybko łapałem różnego typu dołki. Zdecydowanie za bardzo się przejmowałem tym co się wokół mnie dzieje. Trudno jednak było wypracować na to odporność.
- Jak było dziś z Emmą? - zapytała Ruth. Nie przepadała za moją dziewczyną. Nie starała się nawet tego ukrywać. Nie wiem dlaczego, nigdy nie chciała mi powiedzieć. Nieraz się nad tym zastanawiałem. Na próżno. Jedyne co przychodziło mi do głowy, to jedno, wielkie, kompletne nic.
- Dobrze, cieszę się, że spodobał jej się prezent. Strasznie zmarzliśmy - objąłem się ramionami. Zerknąłem na bransoletkę z jej imieniem, którą dziś od niej dostałem. Uśmiechnąłem się lekko na miłe wspomnienie dzisiejszego dnia.
- Hm, no to fajnie. A co jej właściwie kupiłeś? Ej, to może chcesz herbaty? - Ruth podniosła się z kanapy.
- Nie, dzięki.
Ciotka i tak poszła do kuchni.
- Jestem zmęczony, zaraz będę kładł się do łóżka. Nie wiem, jak ja wstanę jutro do szkoły... Kupiłem jej tę bransoletkę, którą ci wtedy pokazywałem w galerii.
- No to nie dziwne, że jej się podobała, nawet we mnie obudziła tę uśpioną cząstkę kobiecości... - zażartowała wracając z kawałkiem ciasta czekoladowego.
- Chyba powinienem zacząć mówić do ciebie wujku czy coś...
Ruth rzuciła we mnie poduszką. Roześmialiśmy się. Zapytałem się jeszcze, jak jej minął dzień. Najpierw rutynowo była w pracy, pracowała w sklepie muzycznym MFL pięć przecznic dalej, na Falcon Street, a później umówiła się z Jonathanem, swoim chłopakiem. Pasowali do siebie, jak mało kto. Byli ze sobą już jakieś...4 lata? Jonathan był starszy od Ruth o dwa. Czyli miał 32 lata. Lubiłem go. Obiecał mi, że niedługo nauczy mnie jeździć na motorze. Byłem mu za to bardzo wdzięczny. Zastanawiałem się, kiedy się jej oświadczy. Ruth, chociaż nie mówiła o tym, na pewno też czekała na ten moment.
Ziewając pożegnałem się z ciotką i poszedłem spać.

***

Budzik zadzwonił, podobnie, jak każdego innego, szkolnego dnia o 7.00. Wstałem niechętnie, przeciągnąłem się leniwie i poszedłem do łazienki oddać się codziennym porannym czynnościom. Kiedy już się ogarnąłem i spakowałem plecak, wyszedłem z pustego mieszkania, zamykając je i udałem się powolnym krokiem do szkoły. Miałem jeszcze dużo czasu. Dziś dość szybko udało mi się wyszykować. Zazwyczaj musiałem niemalże biec, żeby zdążyć na pierwszą lekcję.
Uczyłem się dobrze. Wiedza bez większych trudność wchłaniała się w mój mózg. Było to bardzo pożyteczne, szczególnie dla osiemnastolatka w klasie maturalnej. Poza tym, dzięki temu mogłem poświęcić więcej czasu na to, co nadawało mojemu życiu głębszego sensu - muzyce.
Kiedy byłem małym chłopcem tata kupił mi gitarę. Grałem na niej do zdarcia strun. Miałem ją 7 lat. Struny były wymieniane w tym czasie trzykrotnie. Największą karą, jaką mogłem dostać, było pozbawienie mnie możliwości grania na niej czy chociażby patrzenia na nią. Była dla mnie jak powietrze. Niezbędna do prawidłowego funkcjonowania. W chwili, kiedy z niej 'wyrosłem' dostałem drugą gitarę, elektryczną. Było to trzy lata temu. Jeszcze przed śmiercią rodziców. Pansy była swojego czasu moją jedyną przyjaciółką.
Spojrzałem na zegarek. Wyglądało na to, że musiałem przyspieszyć kroku. Po kilku coś we mnie drgnęło. Zatrzymałem się i rozejrzałem. Jednak nie znalazłem osoby, którą podświadomie oczekiwałem zobaczyć. Potrząsnąłem głową i ruszyłem dalej. Zbliżając się do Meldown Street, widząc już szary, stary budynek, do którego zmierzałem, nie mogłem wyzbyć się przeświadczenia, że powinienem był coś jeszcze zrobić.
Kiedy wkroczyłem na teren szkoły i znalazłem się przy drzwiach wejściowych zadzwonił dzwonek. Szybko udałem się do szatni, a później do sali, gdzie miałem matematykę z profesorem May'em. Nie tolerował spóźnień.

***

Patrzyłem na zegar ścienny, odliczając ostatnie minuty do końca lekcji. Geografia była chyba najmniej lubianym przeze mnie przedmiotem. Musiałem jednak zacisnąć zęby i przygotować się porządnie do matury. Jeszcze tylko kilka miesięcy.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wzrok wszystkich osób powędrował w kierunku postaci, która pojawiła się w klasie.
- Dzień dobry, czy mogę przeszkodzić?
Nie wierzyłem własnym oczom.
- Och, Gerard! Jaka miła niespodzianka! Tak, ja właściwie już skończyłam temat - nauczycielka była rozpromieniona. - Możecie się spakować - zwróciła się do nas i zajęła przybyłym mężczyzną.
Wpatrywałem się w niego może trochę zbyt nachalnie. Musiał pocz na sobie moje spojrzenie, bo nagle lekko zesztywniał. Rozmawiał ściszonym głosem z panią Way.
To był ten mężczyzna, który na mnie wczoraj wpadł. Co on robił w tej szkole? Nigdy wcześniej go tu nie widziałem.
Zadzwonił dzwonek. Nie zwróciłem jednak na to jakoś uwagi. Skupiłem ją bowiem na Gerardzie. Wszyscy opuścili salę. Mikey, syn pani Way, zatrzymał się przy mojej ławce i złapał mnie za ramię. Ocknąłem się z zamyślenia i posłałem mu pytające spojrzenie.
- Już od kilku minut czekałeś na koniec zajęć, a teraz jesteś ostatnią osobą opuszczającą salę? - zaśmiał się lekko.
- Erm... Ja... Zawiesiłem się lekko. Już idę.
Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Dziś umówiliśmy się po szkole u mnie na wspólne granie. Musieliśmy tylko zajść do niego na chwilę, po jego gitarę.


***

Dopijaliśmy kawę, kupioną po drodze w Starbucksie, prowadząc rozmowę, która zeszła teraz na temat związku Mikey'ego, a raczej jego byłej dziewczyny.
- Ale ja nie rozumiem. Dlaczego się rozstaliście? - dziwiłem się. Wydawali się być ze sobą naprawdę szczęśliwi. I byli ze sobą praktycznie od początku liceum.
- To jest bardziej skomplikowane, niż może ci się wydawać. Chyba nie jestem w stanie teraz o tym mówić.
Miałem wrażenie, że po prostu nie chce mi tego powiedzieć.

- No okay. Ale...
Przerwał nam telefon Mikey'ego. Czy mi się tylko wydawało, czy... dostrzegłem ulgę w jego oczach? Ten temat musiał być dla niego faktycznie niewygodny. Jednak myślałem, że mi ufa.
- Tak? - odebrał. Przez chwilę słuchał z uwagą, po czym odpowiedział, że jest zajęty i nie może się spotkać.
- Kto to był?
- Patricia - dzwoniła jego była dziewczyna. Zerknął na mnie szybko kątem oka, wziął do ręki swój bas i odgarniając blond włosy z czoła uśmiechnął się.
- Gramy?