poniedziałek, 18 marca 2013

III


Już najedzeni, postanowiliśmy, zanim zrobi się kompletnie czarno, pójść i sprawdzić, jak trzyma się mieszkanie Em. Kiedy zbliżaliśmy się do kamienicy, w której się znajdowało, poczułem pewien niepokój. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że okna w jej pokoju są otwarte, a firanki powiewają beztrosko na wietrze. Zapytałem czy na pewno zostawiła okna zamknięte. Odpowiedziała, że nawet ich nie otwierała.
Na piętro niemalże wbiegliśmy.
Pamiętam, że opuszczając wczoraj lokum mojej dziewczyny, drzwi zamknęliśmy na klucz. Dziś wystarczyło je lekko pchnąć, żeby ustąpiły pod niewielkim naciskiem. Otworzyły się z nieprzyjemnym trzaskiem. Em od razu pospieszyła do swojego pokoju, ja natomiast z Mikey'm sprawdziliśmy salon, sypialnię jej rodziców i kuchnię. Wszystko było nietknięte. Właśnie mieliśmy iść po Emmę, żeby sama oceniła czy niczego nie brakuje, w końcu to ona znała to mieszkanie najlepiej. Jednak w tym momencie z jej pokoju dobiegł mnie jej krzyk.
Szybko dopadliśmy pomieszczenia, w którym się znajdowała. Usta zakrywała jedną dłonią, drugą wskazywała na biurko. Panował na nim nienaganny porządek, z resztą, jak w całym pokoju. Książki stały na wolnych od kurzu półkach, łóżko było starannie pościelone, kwiatki stojące na parapecie ustawione w równym rządku. Ziemia w doniczkach była mokra. Ktoś musiał je niedawno podlać.
Posłałem Em pytające spojrzenie, nie za bardzo potrafiąc wczuć się w jej położenie.
- Zeszyt - zrobiła chwilę przerwy, żeby opanować łzy. Znałem ją na tyle, że z wręcz minimalnym progiem błędu mogłem ocenić, że były to łzy wściekłości i bezradności.
- Jest pusty. Ktoś wyrwał wszystkie kartki! - w kilku krokach pokonała odległość dzielącą ją od tego nieszczęsnego zeszytu. Wzięła go i rozłożyła przede mną, ledwo nie rozrywając na dwie części. W tym momencie na podłogę wypadł złożony na pół kawałek papieru. Schyliła się po niego i szybko przeczytała wypisaną na nim treść.
- Kochanie? - zrobiłem nieśmiało krok w jej kierunku.
- Frank, na tych stronach znajdują się zapiski, których nikt nigdy nie powinien przeczytać. Nikt - mówiła przez prawie zaciśnięte zęby. Dłonie zacisnęła w pięści, gniotąc tym samym kartkę trzymaną w jednej z nich.
Co się z nią stało? Mikey też był zdezorientowany i lekko... przerażony. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywała.
Em rzuciła zeszytem o podłogę i podeszła do okna wykrzykując masę niecenzuralnych słów. Prędko odciągnąłem ją od okna, a Mikey je zamknął i zasłonił. Zdążył jednak zauważyć na ulicy tajemniczą postać, która robiąc krok w tył, dosłownie rozpłynęła się w mroku rozciągającym się poza zasięgiem światła latarni.
- Co się dzieje?! - zwróciłem się do niej, odwracając przodem do siebie i starając się spojrzeć jej w oczy. Bransoletki zagrzechotały na jej nadgarstkach, a włosy opadły na twarz. Szybkim ruchem głowy sprawiła, że opadły miękko na ramiona. Patrzyła gdzieś w bok unikając mojego wzroku. Zerknęła na zegarek zawieszony na ścianie i wyrwała mi się, wybiegła z mieszkania. Wiedziałam, że nie chce, żeby ją gonić. Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach. Mikey usiadł obok mnie i położył rękę na moim ramieniu. Po chwili milczenia odezwałem się.
- Czy ja coś przeoczyłem?
- Może Emma nie jest po prostu z tobą do końca szczera - zasugerował Mikey.
- Według ciebie ona coś ukrywa? - trochę mnie ta sugestia rozdrażniła. Do tej pory uważałem, że nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. Dlaczego teraz miałoby się cokolwiek zmieniać?
- Cóż, zachowuje się co najmniej podejrzanie.
- Dlaczego sądzisz, że Em robi coś, co miałoby komuś zaszkodzić? Boże! Ktoś wkrada się do jej mieszkania, grzebie w rzeczach i zabiera te najbardziej prywatne z prywatnych. Jak ma się zachowywać? Może skakać ze szczęścia? - podniosłem głos.
- Ja... Spokojnie, Frank. Przepraszam. Po prostu mówię, co ostatnio zauważyłem.
- Ostatnio? Przecież wszystko do dziś było w porządku.
- Niekoniecznie - mój przyjaciel zrobił zbolałą minę.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie chciałem ci tego mówić, bo wiem, jak bardzo ją kochasz i jak bardzo to cię zrani... -
przełknął ślinę. Z trudem przyszło mu wypowiedzenie następnych słów.
- Kilka dni temu zobaczyłem ją z Martinem, tym chłopakiem z drugiej klasy, który chodzi z nią na chór.
Czekałem, aż powie coś więcej. Nie doczekałem się jednak.
- Dokończysz? - zasugerowałem. To, czym do tej pory się ze mną podzielił, wcale nie brzmiało groźnie. Przecież wiem, że Em ma zarówno przyjaciółki, jak i przyjaciół.
Zawahał się.
- To było dwa tygodnie temu. Byłeś chory i nie przychodziłeś do szkoły. Mieliśmy wf i szliśmy na boisko. Zobaczyłem ją kątem oka. Nie była sama. Ciągnęła go za sobą, z dziwnym wyrazem twarzy, w kierunku tych starych schodów, z których zabronili nam korzystać. Ja poszedłem za nimi. Weszli na półpiętro i w tym momencie Em w zdenerwowaniu zaczęła mówić do niego coś szeptem. Nie słyszałem dokładnie co, jednak jej głos miał groźny ton. Martin wyjął z plecaka pospiesznie jakiś zeszyt i małą paczuszkę. Ona wyrwała mu je i zagroziła, że następnym razem wszyscy się czegoś dowiedzą. Był bardzo zagubiony. Jakby nie był pewien czy postępuje właściwie. Em pogłaskała go wtedy z uśmiechem po policzku i pocałowała, po czym powiedziała, już wyraźnie: 'Nie pozwól sobie mnie zawieść, nie warto. Prawda?'
Poczułem się tak,  jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi i poszatkował. Wpatrywałem się ślepo w czubki moich butów.
- Przepraszam, nie powinienem był ci tego mówić.
- Nie. Dziękuję, że dłużej tego przede mną nie ukrywałeś.
Wiem, że nie brzmiało to zbyt przekonująco. Może dlatego, że w głębi duszy wolałbym żyć w nieświadomości? Nieświadomości, że kobieta, której niedługo planowałem się oświadczyć nie jest tym, za kogo ją brałem.
Teraz, kiedy analizowałem w głowie zarówno to, co powiedział mój przyjaciel, jak i całokształt ostatnich dni z zupełnie innej perspektywy, wszystko układało się w całkiem logiczną całość. Te zapewnienia, że nie zostawię jej dla nikogo innego, miały uśpić jedynie moją czujność. Miałem ślepo wierzyć, że zależy jej na mnie. Że mnie kocha. A pierwsze włamanie było tylko żałosną bajeczką, która miała ją do mnie maksymalnie zbliżyć przez najbliższy tydzień. Bajeczką, która ją samą zgubiła.
- Mikey czy ty myślisz o tym samym co ja?
- Chodzi ci o to, że Em jest zamieszana w tę homofobiczną grupę w naszej szkole?
- Tak.
- Obawiam się, że to prawda...
 

***


Nie mogąc już dłużej wytrzymać w jej pokoju wyszliśmy. Zdążyliśmy wcześniej jednak przedyskutować całą tę sprawę. Nie chcieliśmy trwać bezczynnie i udawać, że nic się nie dzieje. Byliśmy w idealnym położeniu. Emma miała zostać u mnie przecież do końca tygodnia. Nie byłem jednak pewny słuszności naszego działania. Przecież to wszystko tylko zwykłe domysły. Może miało to jakieś drugie dno? Może źle to zinterpretowaliśmy?
Wracaliśmy okrężną drogą, nic nie mówiąc. Mikey spoglądał na mnie co chwila. Martwił się. Ja natomiast myślałem, jak to wszystko rozwiązać.
Usłyszałem dziwny, niepokojący odgłos w zaułku po przeciwnej stronie ulicy. Postanowiłem sprawdzić co to takiego. Nie jechał żadnej samochód, więc przebiegłem w poprzek asfaltowej drogi. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem niewidomego mężczyznę, poznanego dwa dni temu. Gerarda.
Miał na sobie czarne rurki i rozpiętą czerwoną koszulę w kratkę, spod której wystawała biała podkoszulka. Ubrania były brudne i gdzieniegdzie podarte. Połamane okulary leżały obok jego nóg. Posłałem przerażone spojrzenie swojemu przyjacielowi i obaj podbiegliśmy do leżącego na ziemi czarnowłosego.
- Czy wszystko w porządku? - zadałem pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy. Pytanie, które zazwyczaj się w takim momencie zadaje. Wiedziałem dobrze, że jest idiotyczne. Przecież widziałem, że nic nie jest w porządku.
Mikey stał obok przyglądając się całej sytuacji. Odwróciłem się do niego i ponagliłem go ruchem ręki i bezgłośnym wołaniem. Nie zareagował. Z powrotem zająłem się poszkodowanym.
- Słyszysz mnie?
- Wszystko okay - powiedział słabo i zaczął macać grunt w poszukiwaniu okularów. Wziąłem je do ręki i włożyłem w jego. Odchrząknął i podziękował mi, po czym próbował się podnieść. Wydał z siebie zduszony okrzyk i upadłby, gdybym go nie podtrzymał. Oddychał ciężko.
- Mam na imię Frank. Pójdziemy teraz do mnie, dobrze?
Kiwnął głową na znak, że się zgadza. W świetle księżyca jeszcze coś błysnęło na ziemi. Schyliłem się po przedmiot. Była to zapewne jego laska. Podałem mu ją. Znów mi podziękował, uśmiechając się lekko. Po chwili jednak uśmiech zszedł z jego twarzy, jakby w ogóle nie powinien był tak zawitać.
Zrobiliśmy kilka kroków przed siebie. Wyszliśmy już z zaułka. Odwróciłem się przez ramię.
- Mikey? Idziesz?
Ten odchylił głowę do tyłu, po czym nastawił sobie kark i ruszył za nami. Całą drogę przebył kilka kroków dalej.

***

- Zrobię ci ciepłej herbaty. Gdzie twoja kurtka? - wcześniej byłem w takim szoku, że nawet nie zwróciłem uwagi na jej brak.
Siedzieliśmy teraz w salonie. Gerard na dwuosobowej kanapie naprzeciwko wejścia, Mikey na fotelu obok. Kiedy weszliśmy do mieszkania nikogo w nim nie było. Ani Ruth, ani Jason'a. Emmy też. Podobnie jak jej rzeczy.
- Zabrali mi - odpowiedział krótko, kiedy ja szedłem do kuchni.
- Kto taki? Co właściwie się stało?
- Spotkaliśmy się już, prawda? Poznaję twój głos - bawił się połamanymi okularami. Patrzył się przed siebie. Wyjąłem z szafki kubek i włożyłem do niego woreczek z herbatą. Włączyłem czajnik i oparłem się o barek, zafascynowany jego osobą.
- Tak, wpadłeś na mnie jakiś czas temu. Wtedy też coś się stało, mam rację?
- Są ludzie, którzy chcą mnie zniszczyć. To, że jestem ślepy przeważa szalę zwycięstwa na ich stronę. I nic nie mogę na to poradzić - mówił tak bezpośrednio o swoim kalectwie.
- Straciłem wzrok stosunkowo niedawno – ciągnął -  i nie bardzo jeszcze odnajduję się w tej sytuacji - zaśmiał się słabo.
W tym momencie woda przestała się gotować, więc poszedłem zalać herbatę dla naszego gościa. Para ulatniająca się z naczynia okalała moją przemarzniętą twarz. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. Sam jednak nie miałem na nic ochoty. Przeniosłem kubek na stolik do kawy stojący przy kanapie, na której siedział Gerard, z jedną nogą założoną na drugą. Nie miałem zielonego pojęcia jak się zachować.
- Proszę - powiedziałem, stawiając kubek na szklanym blacie stolika.
- Jeśli chcesz, możesz zostać u mnie tak długo, jak potrzebujesz - zaproponowałem siadając obok niego. W głębi duszy miałem nadzieję, że zostanie u mnie najdłużej, jak to możliwe.
- Naprawdę? - w jego głosie dało się słyszeć zaskoczenie przemieszane z radością. Po chwili się opanował. - To bardzo miło z twojej strony, Frank. Mogę się tak do ciebie zwracać?
Kiwnąłem głową, ale w ułamku sekundy przypomniałem sobie, że Gerard tego nie widzi i odpowiedziałem, że tak.
- Ale nie wiem czy byłoby to na miejscu. Jest to pierwsza rozmowa, którą przeprowadziliśmy.
- Dla mnie nie będzie to żadnym problemem - zapewniłem go.
- Jednak ja... Mam wrażenie, że mogę ci ufać, Frank - może się myliłem, ale zdawało mi się, że na początku nie to zamierzał powiedzieć. - W moim przypadku zaufanie to podstawa.
Kąciki moich ust uniosły się. Tak samo, jak i jego.
Mikey wstał i szepnął mi do ucha, że musi już iść, bo źle się czuje. Powiedziałem, żeby na siebie uważał i niech tylko da mi znać czy dotarł cały do domu. Mrugnął na znak, że idzie na taki układ i pocałował mnie w policzek. Spojrzałem na niego zaskoczony. Jego oczy się rozszerzyły w wyrazie zdumienia, a on sam wyprostował się nagle i wyszedł bez ani jednego słowa więcej. Patrzyłem jeszcze przez chwilę na drzwi, które dopiero co za sobą zamknął, dłoń trzymając przy policzku, który musnęły jego wargi.
- Twój kolega wyszedł?
- T-tak - zająknąłem się. Gerard zaśmiał się pod nosem. Rozluźniłem się.

Przyniosłem mu ręcznik i piżamę, żeby mógł się przebrać po kąpieli. Zaprowadziłem do łazienki i powiedziałem, żeby wołał mnie, jeśli czegoś będzie mu potrzeba. Poradził sobie jednak bez mojej pomocy. Po 20 minutach dołączył do mnie w salonie. Dopiero teraz zacząłem zastanawiać się, jak ja rozwiążę problem dotyczący miejsca do spania dla Gerarda. Przecież kanapa zajmowana była przez Jason'a. Gdziekolwiek teraz był. Mógł wrócić o każdej porze dnia i nocy.
- Erm... Obawiam się, że będziemy musieli spać w jednym łóżku - zacząłem powoli. Czułem się głupio. Wydawało mi się, że Gerard zaraz ucieknie, biorąc mnie za jakiegoś pedofila.
- Spoko - odpowiedział zamiast tego. - Zaprowadzisz mnie do sypialni?
Z osłupieniem wymalowanym na twarzy, złapałem go za łokieć i poprowadziłem w kierunku mojego pokoju.


***

Około drugiej obudziły mnie krople deszczu, głośno uderzające w szybę. Wyrwany nagle ze snu byłem lekko zdezorientowany. Ponownie ułożyłem się w poprzednio przyjętej przeze mnie pozycji.
Było mi wygodnie, jak nigdy wcześniej. Miałem ochotę zostać tak i nie ruszać się ani o centymetr. Jednak szybko zorientowałem się, że leżę wtulony w ramię Gerarda. Odwróciłem się na drugi bok, plecami do niego.

***

Rozległo się pukanie do drzwi. Wstałem leniwie i podszedłem do nich. Przez wizjer zobaczyłem, że to Mikey. Otworzyłem i ziewając, przywitałem się z nim.
- Dlaczego nie przyszedłeś dziś do szkoły? - zaczął bez zbędnych ceregieli.
- Co? Która godzina? - od razu się rozbudziłem.
- Aktualnie - spojrzał na zegarek - 16.18
- Świetnie, po prostu rewelacyjnie. Ominął mnie sprawdzian poprawkowy z łaciny.
- Ty i poprawka? Śmiechu warte -  wszedł omijając mnie. - Ten twój nowy lokator jeszcze śpi?
- Wiesz, właściwie to nie wiem - przypomniałem sobie, jak spałem niezręcznie blisko 'tego mojego nowego lokatora'. Miałem nadzieję, że spał on na tyle mocno, żeby tego nie zauważyć. Bo inaczej naprawdę miałby na mój temat dość ciekawe zdanie.
- Nie, nie śpię już. Dzień dobry panowie - odezwał się Gerard z głębi kuchni.
- Ja też nie, ale dzięki za troskę - to natomiast był Jason. - Fajny ten wasz nowy kolega - stwierdził z uznaniem. - Właśnie zapoznaję go z twoją kuchenką i uczę smażyć naleśniki - powiedział z dumą. Chyba się nieco porządził moją szafą, bo Gerard ubrany był w moje dziurawe dżinsy i czarny sweter, który kupiła mi ciotka kilka miesięcy temu. Musiałem przyznać, że idealnie na nim leżał. Na mnie lekko wisiał, tym bardziej, że schudłem od czasu, kiedy go dostałem.
- Sorry, nie zauważyłem was. Gdzie ty się szwendałeś przez tyle czasu? - zapytałem Jason'a lekko podirytowany.
- Było się tu i tam... A gdzie Emma?
- Zadałeś to pytanie, jakbyś dobrze znał na nie odpowiedź - odezwał się mój przyjaciel. 

- Bo tak jest - zawiesił tajemniczo głos Jason.
- Chyba są gotowe. Siadajcie, zaraz je przyniesiemy - poinformował nas Gerard.
Razem z Mikey'm odmaszerowaliśmy do jadalni i czekaliśmy, aż naleśniki wjadą na stół. Streścił mi, co ominęło mnie, podczas mojej jednodniowej nieobecności na zajęciach. Dużo się nie działo. Lekcje, przerwy, lekcje. Żadnych rewelacji. Jedyne co mnie zaciekawiło to to, że nie przyuważył siostry Jason'a w szkole. Rozpłynęła się?
- Mam nadzieję, że te naleśniki wyszły mi lepiej niż lasagne, bo nie chcę ponownie spędzić całego wieczoru w toalecie.
Wszyscy zwątpiliśmy nagle w jakiekolwiek umiejętności kulinarne Jason'a. A ja wiedziałem już, gdzie ten spędził noc. Zaproponowałem Gerardowi i Mikey'emu, żebyśmy zjedli śniadanie (dla kogo śniadanie, dla tego śniadanie) w knajpce ulicę dalej. Mikey stwierdził, że musi już wracać i przygotować referat z biologii z pierwszego semestru trzeciej klasy.
- To do zobaczenia jutro - powiedział i wyszedł. Był bardzo blady. Jego zachowanie również było dla niego dość nietypowe. Musiałem znaleźć czas na rozmowę z nim sam na sam.
- A ja wezmę swoje rzeczy i możemy iść.
- O nie, nie, nie. Ty zostajesz i szamasz naleśniki, które tak dzielnie robiłeś. Smacznego - odezwałem się do Jason'a. - Pójdę się przebrać. Raczej nie chcę paradować po świecie w piżamie - te słowa były już skierowanie ku Gerardowi.

- Dobrze, ja poczekam tutaj.
Udałem się sprawnie do swojego pokoju i wyjąłem z szafy pierwsze lepsze ciuchy. Założyłem na siebie białą koszulkę z logo My Chemical Romance z czasów Revenge, na to szarą bluzę i czarne rurki. Umyłem jeszcze zęby i zaraz potem stałem już koło Gerarda mówiąc, że jestem gotowy. Wstał, a ja tak jak wczoraj, złapałem go za łokieć.
- Możesz podać mi moją laskę? - zapytał. Rozejrzałem się za nią. Stała oparta o krzesło, na którym chwilę wcześniej siedział, dotrzymując towarzystwa Jason'owi. Podałem mu ją.
- Dzięki - uśmiechnął się, pokazując dwa rzędy prostych, białych zębów.
Wyszliśmy, a popołudnie minęło nam na długiej i treściwej rozmowie. Chcieliśmy się lepiej poznać, bo jak wyszło podczas naszej wymiany zdań, Gerard musiał zatrzymać się u mnie na dłużej.

4 komentarze:

  1. Jejku, wiesz, w głębi zawsze chciałam przeczytać frerarda w katolickiej szkole, o ja zboczona! I jak uwielbiam wszelkie motywy kalectwa u bohaterów, wiem jestem dziwna. W każdym razie cieszę się, że na to trafiałam, bo jest niezwykle przyjemne i takie... stare czasy mi się ostatnio przypominają. Będę czytała, to pewne i... życzę powodzenia, weny, wszystkiego czego ci trzeba, bo to co tu piszesz może być naprawdę dobre. Tylko chce się więcej, a jest tak malutko...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziwnie się czuję z myślą, że Frank robi teraz przytułek dla bezdomnych u siebie w domu :/ Trochę mnie to drażni, szczerze mówiąc. Widzi jakiegoś człowieka bez dachu nad głową: O, chodź, możesz zamieszkać tymczasowo u mnie. Ale ogólnie opowiadanko mi się podoba. Jestem ciekawa o co w tym wszystkim chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham historie z niewidomymi, dodać to, że Gerard jest tym niewidomym..Strasznie mi się podoba. Zauważyłam, że jest bardzo dużo postaci, gubię się odrobinę i dziwię się trochę Frankowi, że tak przyjmuje wszystkich do domu O.o Mam nadzieję, że w następnym będzie dużo Gerarda, bardzo go polubiłam :)
    Pozdrawiam Zoombie

    OdpowiedzUsuń
  4. Awwww :3 Sorki, że tak długo nie komentowałam, ale sama rozumiesz... :( No, a co do rozdziału... UROCZY! "Zaprowadzisz mnie do sypialni?" - Hahah, zaprowadzi cię, Gee i to już niedługo w niecnych celach... A tak poza tym to naprawdę polubiłam wszystkich bohaterów i ogólnie całą fabułę. Masz świetne pomysły, tylko jeszcze intryguje mnie ta sprawa z Em... Czyżby homofob? o.O SPALIĆ JĄ! <3
    Wenałki ci życzę i chcę, byś jak najszybciej dodała nowy rozdział, bo po prostu nie mogę się doczekać <3

    OdpowiedzUsuń